Zdzisław Maj pochodzi z Kielecczyzny. Jest absolwentem Technikum Żeglugi Śródlądowej. 

Praca na zachodzie:

Tam nauczyłem się pływać na kanale, żeby się mijać z dużymi barkami i się nie zderzyć i nie szorować po kamienie. Zamieść ładownie pod zborze, czy inne towary. U nas w Koźlu jak człowiek załadował za głęboko na dziób, albo rufę to wołało się do dźwigowego, żeby przerzucił materiał. Na zachodzie już tak łatwo nie było-tego trzeba samemu pilnować. Za każdą taką usługę trzeba było zapłacić. Nauczyłem się porządku pod śluzą. Pamiętam pod śluzą nieczynną w Brzegu Dolnym- jak  ją otworzyli to każdy się pchał na hura. Na zachodzie za takie coś pozabieraliby patenty. Zresztą na zachodzie podjeżdżając pod  śluzę trzeba było się zameldować.

Po szkole

Zaczynałem pracę na pchaczach. Na Turze 30. Uczyłem się u dobrego Kapitana – Pawła Gelerta, pochodzącego ze starej rodziny wodniackiej z Międzychodu. Mieli swoją barkę Ż-6401, która została znacjonalizowana, barkę bez napędu. Mieli prawo na niej tylko pływać.Tam warunki życia nie były złe. Każdy z nas miał swoją kabinę, prysznic. To były dość nowoczesne statki jak na tamte czasy w stosunku do floty zachodniej byliśmy w przodzie. Nasze Barki Motorowe miały ferdeki przesuwane na rolkach a nie noszone tak jak na zachodzie. Ich wadą był słaby silnik, 240 KM. Na przykład w Brzegu Dolnym w małą wodę na przewozie było bardzo ciężko przejść. Przy dużej wodzie z kolei na mostku było ciężko, szliśmy dosłownie po minimetrze.

Przyszłość

Żegluga towarowa jest bardzo potrzebna. Niech pan popatrzy na drogi- trzeba ciągle je remontować. Nie rozumiem dlaczego została zlikwidowana.

Po żegludze:

Po pływaniu dalej pracowałem w żegludze w Nowej Soli na stanowisku dyspozytora. Zajmowałem się dosłownie wszystkim- byłem kasjerem, notowałem przejścia statków, nadawałem korespondencję.

Czas statków parowych:

Pamiętam nasze, a także niemieckie Rainhelt i Wenus- duże holowniki parowe, które chodziły z zalewu szczecińskiego do Eisenhutenstadt. Pamiętam naszego Swarożyca, Kupałę i Radgosta i Jarowida, na którym pływał kpt. Wiśniewski. Pływałem z jego bratem. To było dość uciążliwe, bo jak płynął w górę parowiec, a nie było wtedy radiotelefonów, i taka mijanka np. na diable górze na kilometrze 243 to była ciężka sprawa. Bo prąd niósł, trzeba było trzymać się wew. części zakola, niekiedy trzeba było kotwiczyć. Wystawiano białą flagę jak się mijało prawą burtą.

Kpt. Słowik

Był bardzo dobrym żeglarzem i uczynnym człowiekiem. Gdy ktoś wpływał np. na Osobowice, to on podpływał i pomagał. On lubił pływać długo w ciągu dnia więcej niż nakazowe 12 godzin, jeśli dalej było widno. I pamiętam jednego dnia  on chciał dalej i palacze zaczęli pyskować do niego. I on na to, że nic  to, jutro wstaniemy o godzinę wcześniej i będzie to samo.

Goplana

Do góry